Wyszukiwarka



Strona główna » Wywiady

Mamy silną „paczkę”!

Rozmowa z Piotrem Bubcem,

 

- Od tak dawna gra Pan w naszym klubie, że pierwsze piłkarskie kroki toną niemal w „pomroce dziejów”. Można Pana już nazywać „ikoną” Rekordu?

-  Ha, ha, ha. Tak mnie pan zaskoczył, że trudno zebrać myśli... Faktem jest, że trenowałem jeszcze za czasów prezesa Piotra Piechówki na łące pod lasem na Kopcu w Lipniku. Prezes wykombinował skądś stary autobus, który służył jako szatnia. Tylko raz jednak zdążyliśmy się w nim przebrać, bo następnego dnia wszystkie szyby były powybijane. Już nie było szatni... Wtedy jednak trenowałem także z pierwszą drużyną ekstraklasy futsalu, z takimi zawodnikami jak Mirosław Harężlak, Piotrek Kuś, Adam i Piotrek Piechówkowie, Bartek Scattaglia, Andrzej Szal, Jacek Śleziak, Grzegorz Więzik, Krzysiek Więzik. To była stara ekipa. Powoli wprowadzano mnie do drużyny i grałem jako siedemnastolatek po parę minut. Mecze rozgrywaliśmy na parkiecie w hali BKS Stal albo BBTS. Aż trudno uwierzyć, że takie były czasy. Od tamtych lat wszystko się zmieniło. Teraz Rekord jest liczącą się w Polsce marką.

- Próbował Pan zrobić karierę również na dużym boisku. Mało brakowało, a zostałby piłkarzem pierwszoligowego wtedy Podbeskidzia...

- Trenowałem już z pierwszą drużyną, ale trener Krzysztof Pawlak dał mi szansę występu tylko w jednym sparingu. Sparing przegraliśmy 0:6, a ja zagrałem tylko w drugiej połowie... Wróciłem więc na parkiet Rekordu.

- Miał Pan szczęście trenować z drużyną halową Rekordu jeszcze w czasach pierwszej bytności w ekstraklasie.

- Tak. Zacząłem z nią treningi zaraz po sezonie, w którym rekordziści zdobyli wicemistrzostwo Polski, choć oczywiście początkowo nie byłem brany pod uwagę przy ustalaniu składu. Mogłem jednak trenować z najlepszymi bielskimi halowcami. Na dobre zacząłem grać w futsalowym zespole, gdy Rekord po raz pierwszy spadł z ekstraklasy. Wtedy w naszym zespole pojawił się Robert Dąbrowski, jeden z najlepszych piłkarzy w historii polskiego futsalu. Było się od kogo uczyć.

- Owe słynne Pańskie zwody ciałem nie wynikają - jeśli się można tak wyrazić - z „naturalnych skłonności”, lecz zostały podpatrzone u Roberta?

- Może akurat nie te zwody, ale od niego można się było nauczyć wielu innych rzeczy. Miał bowiem wspaniałą technikę użytkową, a zwłaszcza świetny strzał. Umiał znaleźć rozwiązanie w każdej sytuacji. Mimo, że z nami nie trenował, a tylko przyjeżdżał na mecze, został czołowym strzelcem zaplecza ekstraklasy - obok Andrzeja Szymańskiego. Obaj stanowili wtedy znakomity duet strzelców.

- Kto jeszcze w ciągu długich lat kariery zrobił na Panu wrażenie spośród piłkarzy Rekordu?

- Zawsze podziwiałem Grzegorza Więzika. Jego zwody nogami robiły wielkie wrażenie. Jemu również bardzo uważnie się przypatrywałem i starałem się naśladować.

- Robert Dąbrowski stosował czasem znakomite zwody tzw. balansem ciała, a Grzegorz Więzik lubował się w zwodach nogami.

- Tak. Oczywiście trudno ich porównywać, bo Robert grał przeważnie w hali i jako futsalowiec zrobił większą karierę, natomiast Grzegorz miał za sobą grę w reprezentacji kraju w piłce nożnej i karierę w Bundeslidze!

- Z Pańskich słów wynika, że uczył się Pan futsalu głównie od wybitnych zawodników, a nie trenerów...

- Na pewno to, że grałem w reprezentacji Polski w futsalu zawdzięczam trenerowi Mirosławowi Ryplowi. Cały czas na mnie liczył i stawiał na mnie. Wierzył we mnie. Na pewno to zaważyło, że zagrałem kilka razy w reprezentacji kraju. Wiadomo, że jeśli ktoś nam ufa, to wtedy się lepiej gra. Od niego też sporo się nauczyłem, zwłaszcza jeśli chodzi o taktykę. Dużo mi podpowiadał.

- A Antoni Nieroba? Wybitna postać w świecie sportowym, najpierw jako reprezentant kraju w piłce nożnej, a potem trener...

- Gdy trener Antoni Nieroba przyszedł do nas, nie miał wielkiego pojęcia o futsalu. Nigdy wcześniej nie trenował drużyny halowców. Miał jednak nazwisko. Z czasem szło mu coraz lepiej. Pomogli mu trochę starsi zawodnicy i było OK!

- Jak na tym tle postrzegasz trenera Andreę Bucciola?

- To jest inny świat. Jestem zachwycony treningami i jego podejściem do futsalu. Myślę, że wszystko jest takie jak we Włoszech! Profesjonalizm w każdym calu. Cieszę się, że wszystko wygląda, jak należy. Wskazują na to także nasze rezultaty. Zdobyliśmy brązowy medal mistrzostw Polski, a w obecnym sezonie - oprócz Wisły Kraków - jesteśmy jedynym niepokonanym zespołem w lidze.

- Znowu Pan strzela dużo goli, trafia do siatki rywali niemal w każdym meczu. Czy nie marzy Pan o powrocie do reprezentacji?

- Obawiam się, że mój czas już minął. Trener reprezentacji stawia na młodych.

- Co też Pan mówi? Nie ma Pan jeszcze trzydziestki. Jeśli się okaże, że strzela Pan dużo goli, to szkoleniowiec zapewne powoła do kadry. Każdy trener lubi mieć w swej drużynie dobrych strzelców...

- Zobaczymy. Nie myślę o tym. Staram się skupiać na dobrej grze w Rekordzie.

- Co zatem „rekordziści” muszą zrobić, żeby zostać mistrzami Polski?

- Musimy przede wszystkim ciężko pracować - jak zawsze.

- Pierwsze cztery mecze w bieżącym sezonie zaczynaliście od utraty gola. Jest to efekt niedostatecznej rozgrzewki, braku koncentracji czy lekceważenia rywali?

- Na pewno nikogo nie lekceważymy. Tak się jednak składa, że w drugiej połowie na ogół dużo lepiej gramy. Jesteśmy dobrze fizycznie przygotowani do sezonu. Potrzebujemy jednak trochę czasu, żeby dobrze „wejść w mecz”. Z Wisłą przegrywaliśmy 1:5, ale zdołaliśmy wyrównać, a do zwycięstwa zabrakło nieco czasu. W czasie przerwy powiedzieliśmy sobie w szatni kilka ostrych słów. Pierwszą połowę praktycznie oddaliśmy bez walki. Trzeba było wziąć się w garść i zasuwać... Wiadomo, że nikt nie chce przegrywać, a gramy przecież dla kibiców, którzy w spotkaniu z Wisłą świetnie nas dopingowali.

- W meczu z TPH Polkowice odnieśliście najwyższe zwycięstwo wyjazdowe w historii występów Rekordu w ekstraklasie. To Rekord zagrał tak dobrze, czy przeciwnik był słaby?

- Rywal nie miał zbyt wielu argumentów i nie potrafił przeprowadzić skutecznej akcji. Polkowiczanie grali bardzo ostro, a nawet brutalnie, gdyż nie mogli sobie z nami poradzić. Owszem początkowo rywale usiłowali grać pressingiem na całym boisku, ale po 10 minutach byli już „ugotowani” i mogliśmy zafundować sobie festiwal strzelecki. Niestety w drugiej połowie przeciwnicy nie mieli już kompletnie argumentów i zaczęli strasznie faulować. Poza tym, jeśli do przerwy prowadzi się 7:0, to w drugiej połowie siedzi to w głowach. Rozluźniliśmy się i nie atakowaliśmy już z takim rozmachem jak w pierwszych dwudziestu minutach. Tak czy owak zrewanżowaliśmy się za dwie porażki w minionym sezonie...

- Czy Wisła jest w tym sezonie „do ugryzienia”, choć powinienem raczej zapytać, czy „do wypicia”...?

- W tym sezonie - wyniki na to wskazują - niemal każdy może wygrać z każdym. Mamy silną paczkę. Doszło przed sezonem dwóch nowych zawodników - Damian Wojtas i Jan Janovsky. Jest szansa na zrobienie dobrego wyniku. Myślę, że w końcu to nastąpi.

- Play-offy mogą być jednak swego rodzaju loterią. Już teraz widać, że niektóre zespoły, tak dobre jak Akademia FC Pniewy, nie mają szans na czołowe miejsce w lidze, więc mogą się spokojnie przygotowywać do play-offów...

- Oczywiście, że nie można skreślać Akademii, która po pięciu spotkaniach ma zaledwie pięć punktów. O „pudło” powalczą jeszcze prawdopodobnie Marwit i Gatta. To co prawda beniaminkowie, ale w obu drużynach mamy doświadczonych piłkarzy, reprezentantów Polski.

- Jak uczyć młodych adeptów futsalu takich zwodów, balansów ciała, piwotów, które wyprowadzają przeciwników w pole, jak w Pańskim wykonaniu w meczu z GKS Tychy?

- Pokazywać tak, jak to robił trener Mirosław Rypel, który często demonstrował nam różne tzw. przyruchy. Ćwiczyć trzeba stale, choć początkowo nie będzie dobrze wychodzić.

- Co może Pan poradzić młodym ludziom, którzy chcą zostać „królami parkietów”?

- Powinni ciężko pracować i podglądać najlepszych.

- Dzięki futsalowi przeżył Pan piękne chwile sportowych sukcesów?

- Tak. Chociażby ostatnio na turnieju we Lwowie. Graliśmy z Gazpromem Jugorsk, w którym występują tak świetni piłkarze jak Brazylijczycy Lima czy Robinho. Można było zobaczyć, na jakim jesteśmy poziomie. Robinho na rozgrzewce rozdawał nam uśmieszki, ale gdy schodził do szatni po meczu, już mu nie było do śmiechu, bo to my wygraliśmy...

- Turniej we Lwowie rozpoczęliście rewelacyjnie. Po 12 minutach meczu z Gazpromem prowadziliście 4:0. Nikt nie mógł uwierzyć, że nieznany bliżej Rekord Bielsko-Biała gromi rosyjsko-brazylijskiego potentata! Później jednak nie było już tak dobrze. Czy to dlatego,  że nie byliście przygotowani fizycznie do trudów czterodniowego turnieju?

- Przed turniejem we Lwowie bardzo ciężko pracowaliśmy. Byliśmy przecież w okresie przygotowawczym do sezonu i turniej nie był celem samym w sobie. To „odbiło się” w drugiej części imprezy, gdy opadliśmy już z sił. Drużyny rosyjskie, ukraińskie czy gruzińskie są jednak zespołami profesjonalnymi. Tamtejsi piłkarze tylko grają w piłkę. Trenują codziennie, nawet parę razy, nie pracują gdzie indziej - w przeciwieństwie do nas.

- Graliście z zespołami naszpikowanymi najlepszymi na świecie zawodnikami z paszportem brazylijskim czy portugalskim, że wspomnę tylko znanych z występów turniejowych w Bielsku-Białej Ricardinho czy Robinho.

- Obaj zawodnicy reprezentują inne światy. Tylko patrzeć i podpatrywać, jak grają. To halowcy najlepsi na świecie. Mimo to wygraliśmy z Gazpromem z Robinho w składzie. Sami byliśmy w szoku, że prowadzimy 4:0! To nie był przypadek, bo zaskoczyliśmy ich świetną grą. Mieliśmy też dużo szczęścia, bo w drugiej części gry pokazali, co potrafią. Od początku drugiej połowy wycofali bramkarza i broniliśmy się całą drużyną cały czas. Nie potrafiliśmy im odebrać piłki, ale w końcu udało się.

- Między innymi dzięki Panu. Biegał Pan bezustannie po obwodzie - pomiędzy Limą, a Robinho, żeby indywidualną akcją nie mogli zmniejszyć dystansu do waszej bramki lub celnie podać w jej pobliże...

- Jeśli normalnie wytrzymuję na boisku dwie - trzy  minuty, to biegając między nimi wytrzymałem 30 sekund! Żeby wygrać, musieliśmy dać z siebie naprawdę wszystko.

- Co dał Panu futsal jako człowiekowi?

- Dużo mnie nauczył. Przede wszystkim pokory! Poza tym bardzo pozytywnie wpłynął na moją osobowość. Nie wiadomo, kim byłbym, gdybym nie uprawiał futsalu.

Rozmawiał: Jan Picheta

Piotr Bubec - ur. 10 sierpnia 1982 r., zodiakalny Lew; piłkarz Rekordu. Zdobył ponad 50 goli w ekstraklasie futsalu. Jeden z najlepszych strzelców w barwach naszego klubu w rozgrywkach futsalowych jak i na trawiastych boiskach. Ma za sobą kilka występów w reprezentacji Polski w futsalu.

Komentarze

19ROBI 2011-11-04 07:40
WIELKI SZACUN BOLO JESTES SUPER CZŁOWIEKIEM
PIŁKARZEM

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby Twój komentarz pojawił się od razu,
w przeciwnym wypadku będzie wymagał moderacji

Kod antysapmowy
Odśwież